niedziela, 27 stycznia 2013

2# Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie.


2# Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Marco 

Przez chwilę wszystko było całkowicie normalne. Obudziłem się, ledwo podnosząc zaspane powieki, jak zawsze. Przez chwilę miałem wrażenie, że mam coś do zrobienia, że muszę gdzieś iść i że gdzieś, ktoś mnie potrzebuje. Ale to uczucie szybko minęło. Pustka wróciła. Brak celu, brak miejsca.  Obcość.
Cała irracjonalna ochota do życia, uciekła równie szybko jak się pojawiła.
- Marco? Wszystko w porządku? - cichy głos dziewczyny dochodził gdzieś z  prawej strony. Odwróciłem głowę, spoglądając w tamtym kierunku. Siedziała na krześle, ubrana w to samo w czym wczoraj wyszła.
- Nie spałaś? - zapytałem, ignorując jej wcześniejszą troskę o mnie. Kiedy tak siedziała, miałem wrażenie, że już ją gdzieś widziałem. Była jakby omamem z przeszłości, kawałkiem układanki z  samego środka. Zaśmiała się tylko i powiedziała: - Niedawno wróciłam. Poza tym, ktoś spał w moim łóżku, wiesz.
- Zmieściłabyś się. - powiedziałem. Rozbawiony wyraz jej twarzy wcale się nie zmienił. Ciekawiło mnie, skąd brało się w niej tyle humoru. A tego co widziałem, jej sytuacja wcale nie była najlepsza. Ona coś udaje, coś ukrywa.
- Wybacz, ale wbrew pozorom nie pakuję się każdemu facetowi do łóżka. - Była sarkastyczna i złośliwa. Już nie patrzyła mi w oczy, ale odwróciła się w stronę stojącej obok toaletki i popatrzyła w lustro. Z zawziętością zaczęła zmywać makijaż, nie odzywając się więcej. Źle. A miałem tyle pytań! Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie miałem nawet w co się ubrać. Wszystkie moje rzeczy były brudne i ubłocone, na koszulce było widać nawet ślady niewiadomego pochodzenia krwi.
- Jenny? - zacząłem delikatnie. Nie chciałem jej spłoszyć tylko uzyskać odpowiedzi.
- Hmm? - mruknęła. - Miło byłoby gdybyś ruszył dupę. Chciałam się położyć.
- Jasne… tylko poczekaj.  Skąd ty znasz moje imię?
Wyśmiała mnie. Dosłownie, przez kilka sekund dusiła się ze śmiechu. Zauważyłam, ze ma ładny uśmiech, a wyraz jej twarzy zmienia się, kiedy się uśmiecha, jest wtedy bardziej delikatna i dziecinna.
- Spójrz na swoją rękę geniuszu. - wykrztusiła. - Lewą - dodała widząc moje zdezorientowanie. Uniosłem więc lewą rękę wyżej i wtedy zrozumiałem co ma na myśli. “Marco 31.05. 1989”
- Ktoś już chyba zadbał, że w razie wiesz… jakbyś się zgubił… - ironizowała, śmiejąc się.
- To nie jest śmieszne! - wybuchłem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Znowu czując przeszywający ból w głowie, ukryłem twarz w dłoniach. Wykonywanie gwałtownych ruchów to zły pomysł, zapamiętać…

- Stary serio?! Wytatuowałeś sobie imię na ręce? To tak na starość, w razie Alzheimera, tak? - śmiech przyjaciela odbijał mi się po głowie. 
- No co! Mogłeś iść ze mną, wtedy zobaczylibyśmy co być wybrał!

To krótkie wspomnienie zamieszało mi w głowie. Nie było jakieś stare… Boisko, trening, słońce. Z innych skrawków też mogłem się tego domyślić: Byłem piłkarzem. Ale czy to mogło mi jakoś pomóc? Gdybym wiedział tylko jakim! Zaraz! Znałem ten znak! Przecież to Reprezentacja! Pamiętam, pamiętam, że jak byłem dzieckiem… marzyłem żeby tam grać.
- Co ci jest? - ponowna troska dziewczyny zaczynała mnie zastanawiać. Nawet mnie nie znała, a przygarnęła i zdawała się o mnie martwić. Wcale nie było dobrze .

Jenny

- Jesteś kibicem? - pytał dalej. Ta rozmowa nie prowadziła do niczego! Ile jeszcze będziemy się tak męczyć, wymieniając pytania bez konkretnej puenty?
Chociaż… to ostatnie pytanie. Zaczynał coś kojarzyć… może powinnam mu powiedzieć? Sama dopiero dzisiejszej nocy zdałam sobie sprawę że to może być TEN Marco, ten sam, którego widziałam już kiedyś u siebie w domu, co prawda tylko przelotnie, ale jednak. Wtedy byłam zupełnie kimś innym, to wszystko było jakby w innym życiu. Już nie byłam słodką blondynką z dobrego domu, nie przypomniałam tamtej słodkiej dziewczynki, którą wszyscy kochali i rozpieszczali. A czy byłam kibicem… trudno to nazwać. Miałam trzech braci, każdy z nich grał w piłkę, Mario był nawet sławny. Właśnie, gdybym przypomniała mu o Mario, pewnie wszystko by sobie przypomniał, byli przecież przyjaciółmi…
Ale ja się tak bardzo bałam. Nie chciałam wracać do tamtego, oszukanego życia. Zawsze myślałam że nazywam się Jennifer Götze, że będę mieć idealne życie. A potem… potem okazało się że ojciec zdradził Astrid niedługo po narodzinach Mario. To, że wrócili do siebie, co potwierdza późniejsze pojawienie się Felixa, już mnie nie interesowało, w żadnym razie nie zmieniało mojej pozycji bękarta. Kiedy się o tym dowiedziałam, uciekłam z domu zostawiając wszystko za sobą, nie pytając o nic więcej, unikając kolejnych ran.
 - Nie, nie interesuję się piłką - skłamałam, unikając brązowo - zielonych tęczówek Marco, śledzących uważnie każdy mój ruch.
- Słuchaj… nie jestem tak głupi na jakiego wyglądam! Co ty tu właściwie robisz?! - zaczął wyrzucać z siebie, a na jego twarzy widać było zdezorientowanie i frustrację.
- O co w tym wszystkim chodzi? I dlaczego śpimy w burdelu?
Zaśmiałam się szczerze. W jakim burdelu? Co on ćpał?
- Królewiczu…- zaczęłam. - Tobie musieli mocno w główkę przywalić. To zwykły hotel. Mieszkam tu. Westchnęłam ciężko. Pewnie będzie chciał ode mnie całej historii.

Mocy trzask drzwi. Ignorancja. Za dużo emocji. Łzy. 
Szukając jakiekolwiek schronienia, znalazłam się najpierw pociągu, potem w całkowicie obcym mieście. Błąkałam się kilka godzin, ignorując telefony. 
Ktoś mnie zaczepił, mężczyzna. Zadbany, przed trzydziestką. Miał takie przenikliwe, niebieskie oczy. Co chwila, zmuszał mnie, bym w nie patrzyła. Przeszywał mnie na wylot, jakby szukał czegoś w mojej duszy. Udało mu się. Przyprowadził mnie tutaj, do tego baru. Posadził przy stoliku i zamówił drinka. Opowiedziałam mu każdy szczegół. Tak po prostu, opowiedziałam obcemu facetowi prawie całe moje życie. Zapłacił za wszystko, za jedzenie, za pokój. Odwidział mnie. Zaczęłam mu ufać. Kiedyś chciał porozmawiać. Płakał. Mówił że jego żona umiera, że sobie nie radzi. Chciałam go pocieszyć… trafiliśmy do łóżka. Raz, drugi. On nie chce ode mnie niczego. Tylko trochę towarzystwa, odrobiny zrozumienia. Dużo rozmawiamy. On opowiada mi o swojej żonie, o jej terapii. Mówi, że ona niedługo umrze, a on tak bardzo ją kocha. Że sobie nie poradzi. Traktuje mnie jak córkę… mimo wszystko. Jest bogaty, dba o to, żeby niczego mi nie zabrakło. 

Na tym zakończyłam swoje wyjaśnienia, Marco nie musiał wiedzieć nic więcej.
- A twoja historia? Czemu w ogóle uciekłaś? - jego delikatny ton trochę mnie zdziwił. Mimo to, odpowiedziałam mu wszystko, teraz wiedział kim jestem, jak się nazywam, skąd pochodzę… powiedziałam też o Mario. Poczułam się jak kłamca.
- Zaprowadź mnie do niego! - zażądał. Wiedziałam że tak będzie, wiedziałam…
- Nie mogę - odpowiedziałam, tłumiąc łzy.  - Nie mogę…
Blondyn popatrzył na mnie wściekle, ale nic nie mówił. Czuł się oszukany. Ale ja nie mogłam, nie potrafiłam walczyć ze strachem. Wolałam żyć tak jak teraz, martwiąc się tylko o siebie. Bez ryzyka.

# Nie wiem co o tym myśleć, ale może wam w głowach to trochę poukłada :) Czekam na Wasze opinie. Do następnego :)
twitter: @AlyFlame
 http://ask.fm/MissAly17 - odpowiadam na wszystko :)



niedziela, 6 stycznia 2013

#1 Do You Know Who You Are?


Ona 
Grudzień 2011, Wigilia.

Minusowa temperatura dawała mi się we znaki, jednak byłam zbyt dumna, by podejść do drzwi, zapukać i powiedzieć: “Przepraszam, popełniłam błąd, chciałam wrócić“. To nie dla mnie. Wolałam do pół roku błąkać się po przytułkach, niż wrócić do mojej rodziny, która okłamywała mnie przez ponad dziewiętnaście lat. Ale dzisiaj wróciłam i patrzyłam na moją szczęśliwą rodzinę, na ich uśmiechnięte twarze. Miałam nawet nie wracać do tego miasta, ale w tej żółto-czarnej metropolii było coś co przyciągało, niczym magnes. Kontem oka zauważyłam, że ktoś tu idzie. Szybko schowałam się za żywopłotem i czekałam, aż zniknie. On w przeciwieństwie do mnie, zupełnie normalnie podszedł do drzwi i używając dzwonka, poinformował domowników o swoim przybyciu. Byłam na tyle blisko, żeby usłyszeć: “Część Marco, dobrze, że jesteś’.
With no place to go, no place to go to dry her eyes.
 Broken inside.*

On 
2 stycznia 2012

Ból głowy. Ciemność. Pisk.

Otworzyłem oczy. Gdzie ja jestem, co to za miejsce? Świat wyglądał dziwnie z tej perspektywy. Okryty niewiadomego pochodzenia kocami, w ciemnościach. Za oparcie służyła mi zimna ściana budynku, za oświetlenie migoczące gwiazdy, a za towarzysza, grająca na gitarze dziewczyna.
- Nieźle się urządziłeś - powiedziała, zachrypniętym głosem. Przerwała piosenkę, a najwidoczniej jej gardło było już zmęczone.
- Gdzie ja jestem? - zapytałem, nie rozpoznając wołanego brzmienia. Nie odpowiedziała, a ja zastanowiłem się przez chwilę. Niczego nie pamiętam, kompletnie niczego. Nie znałem tej dziewczyny, ale nawet gdybym sam chciał się przedstawić, nie pamiętałem swojego imienia.
Zacząłem plątać się we własnych myślach, nie zdając sobie sprawy, że bełkoczę pod nosem, a moja towarzyszka wszystko słyszy.
- Marco, nazywasz się Marco. Tylko tyle wiem. Byłeś tu wczoraj z… kolegami - zająknęła się. Znalazłam cię tu rano, byłeś nieprzytomny aż do teraz. Okryłam cię kocami i czekałam, aż się obudzisz, śpiący królewiczu.
Niczego to nie wyjaśniało, nawet moje własne imię, nie dawało żadnej wskazówki.
- A ty? - Ty kim jesteś?
- Jestem Jenny, odpowiedziała, po raz pierwszy patrząc mi w oczy.

Jenny, mam na imię Jenny.
 Może to coś zmieni gdy już wiesz.**

Marco 

To, że znaliśmy swoje imiona niewiele pomagało, ale zawsze pozwalało zacząć rozmowę. Teoretycznie, bo oboje milczeliśmy. Nie miałem żadnego poczucia czasu, więc zapytałem:
- Która godzina?
Dziewczyna zaśmiała się delikatnie i powiedziała: - Dużo pytań zadajesz Marco, wiesz? Spojrzała jednak na plastikowy zegarek który miała na ręce i odpowiedziała powoli: dwudziesta dwadzieścia siedem. Cholera, spóźnię się przed ciebie do pracy, królewiczu!
Zerwała się nagle, a gitara którą trzymała cały czas na kolanach obiła się delikatnie o chodnik. Spojrzała na mnie wilkiem, jakby to wszystko to była moja wina i pozbierała delikatnie instrument, obejmując go, jak dziecko.
- Chodź - zarządziła, jak gdyby to była oczywista oczywistość, że za nią pójdę. Wstałem więc i ignorując igły wbijające mi się w głowę, zatkane uszy i zastałe kości ruszyłem za Jenny do wnętrza budynku. Zauważyłam, że już drugi raz nazwała mnie “królewiczem” i chyba nie zamierzała przestać. Super. Zbierając z ziemi stertę kocy, wszedłem przez wąskie drzwi, przez które ciężko w ogóle było przejść,  tak samo zresztą, jak przez wąski, ledwo oświetlony korytarz. Dlatego też, może wnętrze które zobaczyłem zraz potem, tak mnie zaskoczyło. Musiałem przymknąć oczy bo fioletowo-czerwone światło klubu nieźle raziło w oczy. Pocieszająca była myśl: kiedyś tu byłem. Kö Club Dusseldorf  - tak głosiły wszelkie napisy - zarówno ten fluorescencyjny nad barem, jak i te na porozwieszanych wszędzie plakatach. Klub mimo swojej krzykliwości podobał mi się i był urządzony dobrze i z gustem. Przez tą przypominającą szachownicę podłogę zakręciło mi się w głowie, ale moja przewodniczka już prawie zniknęła mi z oczu, więc musiałem przyspieszyć.
Dziewczyna podeszła do lady i przywitała się za wycierającym wymyślne kieliszki barmanem. Młody chłopak miał na imię Denis i miałem wrażenie że żyją z Jenny w dobrych stosunkach, może byli nawet przyjaciółmi. Włoska uroda chłopaka z pewnością przyciągała do tego miejsca wiele dziewczyn, ale mnie w tej chwili ignorował, patrzył chłodno i nic nie mówił. Dał ciemnowłosej jakiś klucz i zajął się czymś po drugiej stronie baru.
Jen kiwnęła na mnie, więc poszedłem z nią dalej niczym posłuszny piesek.
- Jeśli się nie pospieszysz, naprawdę się spóźnię! - zbeształa mnie. Jeszcze innymi drzwiami wyszliśmy z klubu, ale tym razem nie na powietrze, ale do  przybudowanego budynku, który okazał się luksusowym hotelem. Dziwnie się czułem, bo niby nie wiedziałem gdzie jestem i mogłem się tu spokojnie zgubić, a jednak znałem to miejsce. Dziewczyna zamknęła za nami drzwi i podchodząc do toaletki pozbyła się już części ubrań. Dziwnie było patrzeć jak w samej koszulce wchodzi do łazienki, po czym kilkanaście minut później w samym ręczniku krząta się między przesuwną szafą, a podwójnym ogromnym łóżkiem. Zupełnie się nie krępując zrzuciła okrywający ją materiał i przez chwilę zupełnie naga szukała czegoś w szafie. Wyjęła z niej kusą granatową sukienkę, która przylgnęła do jej ciała, idealnie oddając jego kształt. Równie dobrze mogła nic na sobie nie mieć.  Zastanawiałem się, bo z tego co widziałem w dzień grała na gitarze w a nocy… była prostytutką? Obserwowałem jak z wprawą robi mocny makijaż, na koniec przejeżdżając po ustach krwistoczerwonym błyszczykiem.
- Możesz tu spać, tylko błagam wykąp się. Tam masz koszulkę - rzuciła stojąc w drzwiach. - Wrócę pewnie rano.
Wolałem się nie zastanawiać skąd ma w szafie męskie koszulki. Byłem jej po prostu wdzięczny, że mogę gdzieś odpocząć.

Stoję sam na sam z życiem i muszę coś zniszczyć
Przegrajmy wszystko i przestańmy istnieć***

Mario

Czułem się jak w ulu, a na około tylko stado rozwścieczonych pszczół. Chociaż czy trzy osoby to już stado? Już nawet słabo docierało do mnie o czym mówili.
- Młody co to ma być? - wydarł się na mnie Michael Zorc, manager sportowy Borussi. - Pierdolone Kac Vegas? - zapytał retorycznie.
- Mało śmieszne - wymamrotałem. W końcu to był mój przyjaciel, a oni zachowywali się jakby mi to, że zaginął koło dupy latało! Tak, to była moja wina że go tu z nami nie było, zdawałem sobie z tego sprawę. Mogłem go pilnować… ale co, do kibla miałem za nim chodzić? Sam nawet nie wiem kiedy zniknął mi z pola widzenia. Poza tym Lewandowski i Hummels też tam byli, ale po głowie to oczywiście ja musiałem dostać!
- Masz tydzień Mario i ani dnia dłużej! - dołączył do tyrady wyżywających na mnie swoje frustracje osób Joachim Watzke. - Musisz go znaleźć, nie po to płaciliśmy prawie osiemnaście milionów za gwiazdę, która nam z gwiazdozbioru ucieka!
Niby jak mam go znaleźć, miałem ochotę zapytać? Szukałem od dwóch dni! Próbowałem się dodzwonić, pisałem esemesy, pytałem po rodzinie… bez skutku. Jak kamień w wodę, dokładnie tak samo jak moja siostra pół roku temu. Z tą różnią, że ona najwyraźniej nie chce być odnaleziona. A co jeśli Marco też? Nie, w to nie mogłem uwierzyć, nie teraz, kiedy stał u szczytu kariery i wszystko układało się pomyślnie. Nie czekając, aż któremuś z moich oprawców przyjdzie jeszcze na myśl dalej na mnie nakrzyczeć wyszedłem ze spuszczoną głową z pomieszczenia. Nie uszedłem nawet kilku kroków, kiedy poczułem na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń.
- Nie przejmuj się Młody - usłyszałem od trenera. Jeszcze przed chwilą mieszał mnie z błotem, za to jaki to okazałem się nieodpowiedzialny, a teraz mnie pociesza? Nie ogarniam. Wyrwałem się z uścisku, nie mając ochoty na rozmowy. Postanowiłem po raz już któryś z kolei zadzwonić do Marco, chociaż już nawet nie liczyłem na to ze odbierze.
- Pierdolony kurwa Reus! - wydarłem się w przestrzeń nie przejmując się, czy ktoś mnie w tej chwili usłyszy. - Przysięgam, że jak cię kurwa znajdę to ci nogi  z dupy powyrywam!

*Avril Lavinge Nobody's Home
**Edyta Bartosiewicz - Jenny
*** Pezet - Gdyby nie miało być jutra