2# Ciało i rozum w permanentnej niezgodzie
Marco
Przez chwilę wszystko było całkowicie normalne. Obudziłem się, ledwo podnosząc zaspane powieki, jak zawsze. Przez chwilę miałem wrażenie, że mam coś do zrobienia, że muszę gdzieś iść i że gdzieś, ktoś mnie potrzebuje. Ale to uczucie szybko minęło. Pustka wróciła. Brak celu, brak miejsca. Obcość.
Cała irracjonalna ochota do życia, uciekła równie szybko jak się pojawiła.
- Marco? Wszystko w porządku? - cichy głos dziewczyny dochodził gdzieś z prawej strony. Odwróciłem głowę, spoglądając w tamtym kierunku. Siedziała na krześle, ubrana w to samo w czym wczoraj wyszła.
- Nie spałaś? - zapytałem, ignorując jej wcześniejszą troskę o mnie. Kiedy tak siedziała, miałem wrażenie, że już ją gdzieś widziałem. Była jakby omamem z przeszłości, kawałkiem układanki z samego środka. Zaśmiała się tylko i powiedziała: - Niedawno wróciłam. Poza tym, ktoś spał w moim łóżku, wiesz.
- Zmieściłabyś się. - powiedziałem. Rozbawiony wyraz jej twarzy wcale się nie zmienił. Ciekawiło mnie, skąd brało się w niej tyle humoru. A tego co widziałem, jej sytuacja wcale nie była najlepsza. Ona coś udaje, coś ukrywa.
- Wybacz, ale wbrew pozorom nie pakuję się każdemu facetowi do łóżka. - Była sarkastyczna i złośliwa. Już nie patrzyła mi w oczy, ale odwróciła się w stronę stojącej obok toaletki i popatrzyła w lustro. Z zawziętością zaczęła zmywać makijaż, nie odzywając się więcej. Źle. A miałem tyle pytań! Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie miałem nawet w co się ubrać. Wszystkie moje rzeczy były brudne i ubłocone, na koszulce było widać nawet ślady niewiadomego pochodzenia krwi.
- Jenny? - zacząłem delikatnie. Nie chciałem jej spłoszyć tylko uzyskać odpowiedzi.
- Hmm? - mruknęła. - Miło byłoby gdybyś ruszył dupę. Chciałam się położyć.
- Jasne… tylko poczekaj. Skąd ty znasz moje imię?
Wyśmiała mnie. Dosłownie, przez kilka sekund dusiła się ze śmiechu. Zauważyłam, ze ma ładny uśmiech, a wyraz jej twarzy zmienia się, kiedy się uśmiecha, jest wtedy bardziej delikatna i dziecinna.
- Spójrz na swoją rękę geniuszu. - wykrztusiła. - Lewą - dodała widząc moje zdezorientowanie. Uniosłem więc lewą rękę wyżej i wtedy zrozumiałem co ma na myśli. “Marco 31.05. 1989”
- Ktoś już chyba zadbał, że w razie wiesz… jakbyś się zgubił… - ironizowała, śmiejąc się.
- To nie jest śmieszne! - wybuchłem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Znowu czując przeszywający ból w głowie, ukryłem twarz w dłoniach. Wykonywanie gwałtownych ruchów to zły pomysł, zapamiętać…
- Stary serio?! Wytatuowałeś sobie imię na ręce? To tak na starość, w razie Alzheimera, tak? - śmiech przyjaciela odbijał mi się po głowie.
- No co! Mogłeś iść ze mną, wtedy zobaczylibyśmy co być wybrał!
To krótkie wspomnienie zamieszało mi w głowie. Nie było jakieś stare… Boisko, trening, słońce. Z innych skrawków też mogłem się tego domyślić: Byłem piłkarzem. Ale czy to mogło mi jakoś pomóc? Gdybym wiedział tylko jakim! Zaraz! Znałem ten znak! Przecież to Reprezentacja! Pamiętam, pamiętam, że jak byłem dzieckiem… marzyłem żeby tam grać.
- Co ci jest? - ponowna troska dziewczyny zaczynała mnie zastanawiać. Nawet mnie nie znała, a przygarnęła i zdawała się o mnie martwić. Wcale nie było dobrze .
Jenny
- Jesteś kibicem? - pytał dalej. Ta rozmowa nie prowadziła do niczego! Ile jeszcze będziemy się tak męczyć, wymieniając pytania bez konkretnej puenty?
Chociaż… to ostatnie pytanie. Zaczynał coś kojarzyć… może powinnam mu powiedzieć? Sama dopiero dzisiejszej nocy zdałam sobie sprawę że to może być TEN Marco, ten sam, którego widziałam już kiedyś u siebie w domu, co prawda tylko przelotnie, ale jednak. Wtedy byłam zupełnie kimś innym, to wszystko było jakby w innym życiu. Już nie byłam słodką blondynką z dobrego domu, nie przypomniałam tamtej słodkiej dziewczynki, którą wszyscy kochali i rozpieszczali. A czy byłam kibicem… trudno to nazwać. Miałam trzech braci, każdy z nich grał w piłkę, Mario był nawet sławny. Właśnie, gdybym przypomniała mu o Mario, pewnie wszystko by sobie przypomniał, byli przecież przyjaciółmi…
Ale ja się tak bardzo bałam. Nie chciałam wracać do tamtego, oszukanego życia. Zawsze myślałam że nazywam się Jennifer Götze, że będę mieć idealne życie. A potem… potem okazało się że ojciec zdradził Astrid niedługo po narodzinach Mario. To, że wrócili do siebie, co potwierdza późniejsze pojawienie się Felixa, już mnie nie interesowało, w żadnym razie nie zmieniało mojej pozycji bękarta. Kiedy się o tym dowiedziałam, uciekłam z domu zostawiając wszystko za sobą, nie pytając o nic więcej, unikając kolejnych ran.
- Nie, nie interesuję się piłką - skłamałam, unikając brązowo - zielonych tęczówek Marco, śledzących uważnie każdy mój ruch.
- Słuchaj… nie jestem tak głupi na jakiego wyglądam! Co ty tu właściwie robisz?! - zaczął wyrzucać z siebie, a na jego twarzy widać było zdezorientowanie i frustrację.
- O co w tym wszystkim chodzi? I dlaczego śpimy w burdelu?
Zaśmiałam się szczerze. W jakim burdelu? Co on ćpał?
- Królewiczu…- zaczęłam. - Tobie musieli mocno w główkę przywalić. To zwykły hotel. Mieszkam tu. Westchnęłam ciężko. Pewnie będzie chciał ode mnie całej historii.
Mocy trzask drzwi. Ignorancja. Za dużo emocji. Łzy.
Szukając jakiekolwiek schronienia, znalazłam się najpierw pociągu, potem w całkowicie obcym mieście. Błąkałam się kilka godzin, ignorując telefony.
Ktoś mnie zaczepił, mężczyzna. Zadbany, przed trzydziestką. Miał takie przenikliwe, niebieskie oczy. Co chwila, zmuszał mnie, bym w nie patrzyła. Przeszywał mnie na wylot, jakby szukał czegoś w mojej duszy. Udało mu się. Przyprowadził mnie tutaj, do tego baru. Posadził przy stoliku i zamówił drinka. Opowiedziałam mu każdy szczegół. Tak po prostu, opowiedziałam obcemu facetowi prawie całe moje życie. Zapłacił za wszystko, za jedzenie, za pokój. Odwidział mnie. Zaczęłam mu ufać. Kiedyś chciał porozmawiać. Płakał. Mówił że jego żona umiera, że sobie nie radzi. Chciałam go pocieszyć… trafiliśmy do łóżka. Raz, drugi. On nie chce ode mnie niczego. Tylko trochę towarzystwa, odrobiny zrozumienia. Dużo rozmawiamy. On opowiada mi o swojej żonie, o jej terapii. Mówi, że ona niedługo umrze, a on tak bardzo ją kocha. Że sobie nie poradzi. Traktuje mnie jak córkę… mimo wszystko. Jest bogaty, dba o to, żeby niczego mi nie zabrakło.
Na tym zakończyłam swoje wyjaśnienia, Marco nie musiał wiedzieć nic więcej.
- A twoja historia? Czemu w ogóle uciekłaś? - jego delikatny ton trochę mnie zdziwił. Mimo to, odpowiedziałam mu wszystko, teraz wiedział kim jestem, jak się nazywam, skąd pochodzę… powiedziałam też o Mario. Poczułam się jak kłamca.
- Zaprowadź mnie do niego! - zażądał. Wiedziałam że tak będzie, wiedziałam…
- Nie mogę - odpowiedziałam, tłumiąc łzy. - Nie mogę…
Blondyn popatrzył na mnie wściekle, ale nic nie mówił. Czuł się oszukany. Ale ja nie mogłam, nie potrafiłam walczyć ze strachem. Wolałam żyć tak jak teraz, martwiąc się tylko o siebie. Bez ryzyka.
# Nie wiem co o tym myśleć, ale może wam w głowach to trochę poukłada :) Czekam na Wasze opinie. Do następnego :)
twitter: @AlyFlame
http://ask.fm/MissAly17 - odpowiadam na wszystko :)
od niedzieli brałam się do czytania tego rozdziału, ale leżę w łóżku z gorączką, więc wzięłam się dzisiaj i przeczytałam. świetny rozdział, tylko nie rozumiem, czemu Jenny nie chce powiedziec Marco, kim on naprawdę jest, ale mam nadzieję, że dowiem sie tego w następnych rozdziałach :) pozdrawiam xx
OdpowiedzUsuńdzisiaj przeczytałam rozdział jeszcze raz, i powiem jedno: po poprzednim komentarzu widać, że miałąm gorączkę i czytałam bez zroumienia :)
Usuńczekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńxx