Ona
Grudzień 2011, Wigilia.
With no place to go, no place to go to dry her eyes.
Broken inside.*
On
2 stycznia 2012
Otworzyłem oczy. Gdzie ja jestem, co to za miejsce? Świat wyglądał dziwnie z tej perspektywy. Okryty niewiadomego pochodzenia kocami, w ciemnościach. Za oparcie służyła mi zimna ściana budynku, za oświetlenie migoczące gwiazdy, a za towarzysza, grająca na gitarze dziewczyna.
- Nieźle się urządziłeś - powiedziała, zachrypniętym głosem. Przerwała piosenkę, a najwidoczniej jej gardło było już zmęczone.
- Gdzie ja jestem? - zapytałem, nie rozpoznając wołanego brzmienia. Nie odpowiedziała, a ja zastanowiłem się przez chwilę. Niczego nie pamiętam, kompletnie niczego. Nie znałem tej dziewczyny, ale nawet gdybym sam chciał się przedstawić, nie pamiętałem swojego imienia.
Zacząłem plątać się we własnych myślach, nie zdając sobie sprawy, że bełkoczę pod nosem, a moja towarzyszka wszystko słyszy.
- Marco, nazywasz się Marco. Tylko tyle wiem. Byłeś tu wczoraj z… kolegami - zająknęła się. Znalazłam cię tu rano, byłeś nieprzytomny aż do teraz. Okryłam cię kocami i czekałam, aż się obudzisz, śpiący królewiczu.
Niczego to nie wyjaśniało, nawet moje własne imię, nie dawało żadnej wskazówki.
- A ty? - Ty kim jesteś?
- Jestem Jenny, odpowiedziała, po raz pierwszy patrząc mi w oczy.
Jenny, mam na imię Jenny.
Może to coś zmieni gdy już wiesz.**
Marco
To, że znaliśmy swoje imiona niewiele pomagało, ale zawsze pozwalało zacząć rozmowę. Teoretycznie, bo oboje milczeliśmy. Nie miałem żadnego poczucia czasu, więc zapytałem:
- Która godzina?
Dziewczyna zaśmiała się delikatnie i powiedziała: - Dużo pytań zadajesz Marco, wiesz? Spojrzała jednak na plastikowy zegarek który miała na ręce i odpowiedziała powoli: dwudziesta dwadzieścia siedem. Cholera, spóźnię się przed ciebie do pracy, królewiczu!
Zerwała się nagle, a gitara którą trzymała cały czas na kolanach obiła się delikatnie o chodnik. Spojrzała na mnie wilkiem, jakby to wszystko to była moja wina i pozbierała delikatnie instrument, obejmując go, jak dziecko.
- Chodź - zarządziła, jak gdyby to była oczywista oczywistość, że za nią pójdę. Wstałem więc i ignorując igły wbijające mi się w głowę, zatkane uszy i zastałe kości ruszyłem za Jenny do wnętrza budynku. Zauważyłam, że już drugi raz nazwała mnie “królewiczem” i chyba nie zamierzała przestać. Super. Zbierając z ziemi stertę kocy, wszedłem przez wąskie drzwi, przez które ciężko w ogóle było przejść, tak samo zresztą, jak przez wąski, ledwo oświetlony korytarz. Dlatego też, może wnętrze które zobaczyłem zraz potem, tak mnie zaskoczyło. Musiałem przymknąć oczy bo fioletowo-czerwone światło klubu nieźle raziło w oczy. Pocieszająca była myśl: kiedyś tu byłem. Kö Club Dusseldorf - tak głosiły wszelkie napisy - zarówno ten fluorescencyjny nad barem, jak i te na porozwieszanych wszędzie plakatach. Klub mimo swojej krzykliwości podobał mi się i był urządzony dobrze i z gustem. Przez tą przypominającą szachownicę podłogę zakręciło mi się w głowie, ale moja przewodniczka już prawie zniknęła mi z oczu, więc musiałem przyspieszyć.
Dziewczyna podeszła do lady i przywitała się za wycierającym wymyślne kieliszki barmanem. Młody chłopak miał na imię Denis i miałem wrażenie że żyją z Jenny w dobrych stosunkach, może byli nawet przyjaciółmi. Włoska uroda chłopaka z pewnością przyciągała do tego miejsca wiele dziewczyn, ale mnie w tej chwili ignorował, patrzył chłodno i nic nie mówił. Dał ciemnowłosej jakiś klucz i zajął się czymś po drugiej stronie baru.
Jen kiwnęła na mnie, więc poszedłem z nią dalej niczym posłuszny piesek.
- Jeśli się nie pospieszysz, naprawdę się spóźnię! - zbeształa mnie. Jeszcze innymi drzwiami wyszliśmy z klubu, ale tym razem nie na powietrze, ale do przybudowanego budynku, który okazał się luksusowym hotelem. Dziwnie się czułem, bo niby nie wiedziałem gdzie jestem i mogłem się tu spokojnie zgubić, a jednak znałem to miejsce. Dziewczyna zamknęła za nami drzwi i podchodząc do toaletki pozbyła się już części ubrań. Dziwnie było patrzeć jak w samej koszulce wchodzi do łazienki, po czym kilkanaście minut później w samym ręczniku krząta się między przesuwną szafą, a podwójnym ogromnym łóżkiem. Zupełnie się nie krępując zrzuciła okrywający ją materiał i przez chwilę zupełnie naga szukała czegoś w szafie. Wyjęła z niej kusą granatową sukienkę, która przylgnęła do jej ciała, idealnie oddając jego kształt. Równie dobrze mogła nic na sobie nie mieć. Zastanawiałem się, bo z tego co widziałem w dzień grała na gitarze w a nocy… była prostytutką? Obserwowałem jak z wprawą robi mocny makijaż, na koniec przejeżdżając po ustach krwistoczerwonym błyszczykiem.
- Możesz tu spać, tylko błagam wykąp się. Tam masz koszulkę - rzuciła stojąc w drzwiach. - Wrócę pewnie rano.
Wolałem się nie zastanawiać skąd ma w szafie męskie koszulki. Byłem jej po prostu wdzięczny, że mogę gdzieś odpocząć.
Stoję sam na sam z życiem i muszę coś zniszczyć
Przegrajmy wszystko i przestańmy istnieć***
Mario
Czułem się jak w ulu, a na około tylko stado rozwścieczonych pszczół. Chociaż czy trzy osoby to już stado? Już nawet słabo docierało do mnie o czym mówili.
- Młody co to ma być? - wydarł się na mnie Michael Zorc, manager sportowy Borussi. - Pierdolone Kac Vegas? - zapytał retorycznie.
- Mało śmieszne - wymamrotałem. W końcu to był mój przyjaciel, a oni zachowywali się jakby mi to, że zaginął koło dupy latało! Tak, to była moja wina że go tu z nami nie było, zdawałem sobie z tego sprawę. Mogłem go pilnować… ale co, do kibla miałem za nim chodzić? Sam nawet nie wiem kiedy zniknął mi z pola widzenia. Poza tym Lewandowski i Hummels też tam byli, ale po głowie to oczywiście ja musiałem dostać!
- Masz tydzień Mario i ani dnia dłużej! - dołączył do tyrady wyżywających na mnie swoje frustracje osób Joachim Watzke. - Musisz go znaleźć, nie po to płaciliśmy prawie osiemnaście milionów za gwiazdę, która nam z gwiazdozbioru ucieka!
Niby jak mam go znaleźć, miałem ochotę zapytać? Szukałem od dwóch dni! Próbowałem się dodzwonić, pisałem esemesy, pytałem po rodzinie… bez skutku. Jak kamień w wodę, dokładnie tak samo jak moja siostra pół roku temu. Z tą różnią, że ona najwyraźniej nie chce być odnaleziona. A co jeśli Marco też? Nie, w to nie mogłem uwierzyć, nie teraz, kiedy stał u szczytu kariery i wszystko układało się pomyślnie. Nie czekając, aż któremuś z moich oprawców przyjdzie jeszcze na myśl dalej na mnie nakrzyczeć wyszedłem ze spuszczoną głową z pomieszczenia. Nie uszedłem nawet kilku kroków, kiedy poczułem na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń.
- Nie przejmuj się Młody - usłyszałem od trenera. Jeszcze przed chwilą mieszał mnie z błotem, za to jaki to okazałem się nieodpowiedzialny, a teraz mnie pociesza? Nie ogarniam. Wyrwałem się z uścisku, nie mając ochoty na rozmowy. Postanowiłem po raz już któryś z kolei zadzwonić do Marco, chociaż już nawet nie liczyłem na to ze odbierze.
- Pierdolony kurwa Reus! - wydarłem się w przestrzeń nie przejmując się, czy ktoś mnie w tej chwili usłyszy. - Przysięgam, że jak cię kurwa znajdę to ci nogi z dupy powyrywam!
*Avril Lavinge Nobody's Home
**Edyta Bartosiewicz - Jenny
*** Pezet - Gdyby nie miało być jutra
Coś a'la "Kac Vegas?" Już mi się podoba! Na prawdę świetnie piszesz! Dobra robota!
OdpowiedzUsuńInformuj mnie na tt ----> @Dagmara_Poland z góry dziękuję :D
ciekawie się zapowiada. fabuła całkiem inna niż w innych opowiadaniach :)
OdpowiedzUsuńxx
Uuu chyba mi się spodobają te opowiadania, tak coś czuje po 1 wpisie :) masz talent do pisania, zrób coś z tym w przyszłości! Jak możesz informuj na tt: @ohhmyCristiano
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo dobre, strasznie podoba mi się ten pomysł. Piszesz ciekawie, fabuła jest zachęcająca- czekam tylko na więcej. Pozdrawiam (:
OdpowiedzUsuń